Ile zieleni zmieści się w czerni? Natura w najbardziej górniczym mieście Polski

2024-11-21

thumbnail

Kopalniane solanki, żarzące się hałdy, zapadliska i szkody górnicze, ale też lasy z meandrującą w nim rzeką, stanowiący ptasią ostoję użytek ekologiczny, będące miejscami rekreacji zrekultywowane zwałowiska dawnych hut cynku i cała masa zieleni – Ruda Śląska, wciąż jeszcze najbardziej górnicze miasto Polski, udowadnia, że można łączyć czerń węgla z zielenią.

Jeszcze dwadzieścia lat temu w Rudzie Śląskiej fedrowało pięć kopalń węgla kamiennego. Już wtedy Ruda Śląska określana była mianem najbardziej górniczego miasta w Polsce i to nie zmieniło się do dziś dnia, choć obecnie działają już tylko (pod wspólnym szyldem) dwie dawne „gruby”, a najdalej do połowy przyszłej dekady górnictwo przejdzie tutaj do historii.

Na razie miasto jednak wciąż funkcjonuje w cieniu kopalnianych szybów – na „Halembie” i „Bielszowicach” pracuje w sumie ok. pięć tysięcy osób, zwałowiska obok zlikwidowanej KWK „Pokój” wciąż się żarzą, a podtrzymywane stemplami kamienice przypominają o czasach, gdy wstrząsy górotworu były tu codziennością.

Dawne osadniki huty Pokój stały się oazą wodnego ptactwa

Lasy, meandrująca rzeka i rozlewisko, co użytkiem ekologicznym się stało

I to jest połowa obrazka. Połowa dobrze znana i wielokroć opisywana. Rzadziej mówi się o drugiej połowie. Bo Ruda Śląska – jak zresztą wiele górnośląskich miast – nie jest wcale tak szara, jak ją malują. Niemal 1/5 miasta pokrywają lasy. To w dużej mierze spuścizna zapoczątkowanego w latach 60. XX wieku projektu pod nazwą Leśny Pas Ochronny GOP. Zakładał on otoczenie tutejszego zagłębia przemysłowego pierścieniem obszarów leśnych, powstałych zarówno poprzez zadrzewianie hałd i innych nieużytków przemysłowych, jak też gruntowną przebudowę już istniejących lasów iglastych (wrażliwych na zanieczyszczenia powietrza) na bardziej odporne drzewostany liściaste, bądź mieszane. Częścią tego pomysłu była również budowa sieci leśnych ośrodków „wypoczynku świątecznego”, przeznaczonych dla pracowników na co dzień harujących w pobliskich kopalniach, czy hutach.

Wśród lasów na pograniczu Rudy Śląskiej i Katowic meandruje Kłodnica – rzeka będąca dopływem Odry i kojarzona powszechnie w ostatnim czasie z trafiającymi do niej kopalnianymi „solankami”. Zanim jednak do Kłodnicy wleją się zasolone wody dołowe z „gruby” przypomina ona bardziej puszczański potok (wrażenie to szczególnie mocne jest przy oglądaniu zdjęć z powietrza) niż typową miejską rzeczkę. W jej sąsiedztwie prowadzą szlaki rowerowe i piesze leśne dukty, chętnie uczęszczane przez spacerowiczów, biegaczy i grzybiarzy.

Przemysł, którego negatywne skutki miał neutralizować Leśny Pas Ochronny GOP w dużej mierze już nie istnieje. Pozostały natomiast same lasy. Po dekadach górniczej działalności pozostały także rozliczne zapadliska i deformacje terenu – prawdziwa zmora śląskich samorządów, dla których zaburzone stosunki wodne oznaczają konieczność kosztownych inwestycji nie tylko w sieć wodociągową i kanalizacyjną (bo na kanalizację grawitacyjną nie ma tu co liczyć), ale też zgoła hydrologicznych działań, bo co zrobić jeśli rzeka nie chce płynąć… w dół swojego biegu?

A jednak to za sprawą takich deformacji w Rudzie Śląskiej pojawił się pierwszy w dziejach miasta użytek ekologiczny. Wiosną zeszłego roku rada miasta podjęła decyzję o objęciu taką formą ochrony obszar ponad 130 ha w dolinie Kochłówki, niewielkiego potoku, który swój początek bierze na pograniczu z Chorzowem, a na terenie Zabrza wpada do Kłodnicy. To był finał kilkuletniej batalii prowadzonej przez lokalnych aktywistów. Użytek obejmuje zarówno samą Kochłówkę z dopływami i niewielkimi zbiornikami wodnymi, utworzone przez nią rozlewisko (nie byłoby go pewnie, gdyby nie spowodowane wydobyciem węgla obniżenia terenu), jak również obszary podmokłe z zachowanymi fragmentami łęgów. Stwierdzono występowanie tam 111 gatunków ptaków oraz kilka gatunków roślin znajdujących się na czerwonej liście roślin naczyniowych województwa śląskiego.

Pierwszy w dziejach Rudy Śląskiej użytek ekologiczny ustanowiony został wiosną 2023 r. w dolinie Kochłówki. Objął 130 ha – zarówno samą Kochłówkę z dopływami i niewielkimi zbiornikami wodnymi, utworzone przez nią rozlewisko, jak też obszary podmokłe z zachowanymi fragmentami łęgów.

Na hałdy wraca życie. Miasto stało się poligonem dla naukowców

Przykładów przejmowania (czy może raczej odzyskiwania) dla siebie przez naturę terenów, będących spuścizną przemysłu ciężkiego jest zresztą w Rudzie Śląskiej więcej. Proces ten odbywa się samorzutnie na opuszczonych przez górnictwo lub hutnictwo gruntach, ale proces ten wspiera także lokalny samorząd. Za jego sprawą (a także za sprawą unijnego dofinansowania oraz wsparciu ekspertów z Instytutu Ekologii Terenów Uprzemysłowionych w Katowicach) w minionej dekadzie przeprowadzono kompleksową rewitalizację pocynkowej hałdy będącej pamiątką po dawnej hucie „Liebe–Hoffnung”. Po raz pierwszy w kraju zastosowano wówczas na taką skalę wspomaganą fitostabilizację, czyli wprowadzenie do podłoża odpowiednich dodatków ograniczających biodostępność metali ciężkich oraz wysiew odpowiednio wyselekcjonowanych gatunków traw, które nie pobierają zanieczyszczeń do części nadziemnej.

Po pracach stabilizujących hałdę i jej biologicznej rekultywacji na Górze Antonii ( bo tak zrewitalizowaną hałdę postanowili nazwać mieszkańcy) wytyczono sieć ścieżek spacerowych, powstała siłownia pod chmurką, górka saneczkowa, miejsca do grillowania i punkt widokowy. Obok poprowadzono ścieżkę pieszo – rowerową prowadzącą w stronę miejskiego stadionu. Na terenie hałdy umieszczono kadzie służące niegdyś do wytopu cynku, a także ogromny spiek pohutniczy i bryłę dolomitu, które zostały wydobyte podczas prac przy rewitalizacji. Wszystko to po sąsiedzku - a jakżeby inaczej, w końcu to najbardziej górnicze miasto Polski – ze stojącą za płotem wieżą szybu „Wanda” zlikwidowanej już kopalni „Pokój”.

Sukces Góry Antonii stał się punktem wyjścia do kolejnych tego typu przedsięwzięć. Trakt Rudzki, czyli projekt, którego jednym z pierwszych etapów była właśnie rekultywacja wspomnianej hałdy zakładał rewitalizację siedmiu dużych obszarów zielonych, w tym kilka parków o łącznej powierzchni 35 ha. Kilka miesięcy temu miejscowy ratusz podał zaś, że kolejna hałda (a jest w czym wybierać, bo w Rudzie Śląskiej takie zwałowiska zajmują 3,5 km. kw. czyli blisko 5 proc. powierzchni miasta) ma szansę zostać jednym z czterech demonstracyjnych wdrożeń, mających na celu zwiększenie powierzchni obszarów zielonych na terenie województwa śląskiego. To byłby dla tego obiektu drugi krok ku nowemu życiu – w pierwszym pocynkowa hałda przeszła biologiczną rekultywację, zyskując nowy kształt, zapewniający zretencjonowanie wód opadowych, warstwę uszczelniającą z gliny oraz roślinność.

W minionej dekadzie przeprowadzono rewitalizację pocynkowej hałdy będącej pamiątką po dawnej hucie „Liebe–Hoffnung”. Wytyczono sieć ścieżek spacerowych, powstała siłownia pod chmurką, górka saneczkowa i punkt widokowy. Nawiązaniem do historii są ustawione na terenie hałdy kadzie służące niegdyś do wytopu cynku.

Kiedy trzy lata temu z analizy przeprowadzonej przez Obserwatorium Polityki Miejskiej i Regionalnej Instytutu Miast i Regionów wynikło, że spośród dużych polskich miast to właśnie Ruda Śląska oferuje, obok Rzeszowa, największej części swoich mieszkańców dostęp do terenów zielonych o powierzchni powyżej 1 ha (brano pod uwagę dostęp w zasięgu 5-minutowego pieszego spaceru) niejeden się zdziwił. Chyba zdziwieni byli nawet sami urzędnicy z tutejszego ratusza. Okazało się, że w najbardziej górniczym mieście Polski pośród czerni węgla wciąż (a może ponownie) przebija sporo zieleni.

Tekst i zdjęcia: Michał Wroński, dziennikarz serwisu SlaZag.pl